Minięcie się z chłopakami ze sztabu.
Samotny wjazd wyciągiem na samą górę.
Zapięcie nart i przejście na belkę.
Znak od trenera, że mogę zaczynać.
Odepchnięcie się od niej i nabieranie prędkości.
Odbicie się od progu w odpowiedniej chwili.
Kilka sekund lotu.
Lądowanie.
Robiłem to tyle razy. Na dobrą sprawę nie wiem, co mogło się popsuć w tym schemacie, że... Upadłem. Jednakże... Diagnoza i tak była w tym wszystkim najgorsza.
„Zerwane więzadła i uszkodzona łąkotka”. Znowu... To znowu wróciło.
Operacja. I to natychmiastowa, bo najlepiej nie zwlekać. Znów to samo – przykucie do łózka, potem mozolna rehabilitacja... Może w tym sezonie jeszcze wrócę.
Ta kontuzja lepszej pory sobie wybrać nie mogła. Losie, dlaczego sobie tak ze mnie kpisz? Przecież Maren... Może jednak wszystko chce mi pokazać, że jednak nie jest mi przeznaczona? Że tylko się zawiodę, a ta kontuzja ma mnie przed tym przestrzec? Pfe! Nic z tych rzeczy. Przy niej czuję się w pełni sobą, czuję, że w końcu żyję pełną parą...
Po operacji i wybudzeniu się ujrzałem twarze swoich kolegów z kadry i trenera. Wyrzuciłem ich jak najszybciej się dało – jedynym wyrzutkiem pozostał Tande, który dziś na nerwy działał mi jeszcze bardziej niż zawsze.
- Stary! Narty do góry - zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego z pobłażaniem. Te jego beznadziejne żarciki... - Maren się nie martw, naprawdę. Jak nie Ty, to ja ją uprowadzę. Tylko muszę dorobić się garnituru, bowiem jak porywać, to z klasą!
Zażenowany wzniosłem oczy w stronę sufitu. Jego poczucie humoru to coś...tak potwornie niezrozumiałego. Ja wiedziałem, że on jest inny, ale aż tak bardzo?
- Dobra, ja lecę. Mam ważną misję do wykonania. Nawet się nie ruszaj! - oznajmił, niemal nie rzucając się na drzwi.
- Spoko, nie mam zamiaru - mruknąłem z ironią, przymykając oczy. W końcu miałem mieć spokój...
Chyba się zdrzemnąłem. Ewentualnie znalazłem się w takim letargu, że kompletnie się wyłączyłem i cały świat przestał dla mnie istnieć. Czy sen, czy wyłączenie... Mniejsza, było lepiej. Trochę odetchnąłem, wyciszyłem się...
Aczkolwiek nadal nie było dobrze.
Do Maren nie odzywałem się od porannego treningu, a były to już w sumie godziny wieczorne – przynajmniej tak mi mówił zegar, który wisiał na ścianie naprzeciw mnie. Może dobijała się do mnie przez te godziny? Bała się, jak ja o nią, kiedy przez dłuższy czas nie dawała znaku życia? Nie wiem... A chciałbym wiedzieć.
Nie miałem możliwości, aby dać jej znać, że jeszcze żyję, ale trochę się uszkodziłem – mój telefon został w torbie treningowej, która jest nie wiadomo nawet gdzie. Pewnie chłopacy troskliwie się nią zajęli...
Znów leżałem z zamkniętymi oczami. To takie relaksujące i odprężające, a w dodatku...teraz mogłem sobie na to pozwolić. Więc leżałem i próbowałem ułożyć treść wiadomości, w której przepraszam pannę Ristad za to, że się tyle nie odzywałem, kiedy drzwi od sali się otworzyły. Przecież wyganiałem wszystkich! Wcześniej prosiłem! Tak bardzo mają moje zdanie w poważaniu...
- Wyjdź - rzuciłem cierpko do przybyłej osoby, która chyba mnie nie posłuchała. Upewniłem się tego w momencie, kiedy schwyciła moją dłoń w swoją drżącą. Była mniejsza... Kobieca. Maren...
Powoli otworzyłem oczy – przecież nadal nie miałem stu procentowej pewności, że wybudziłem się z przedłużonej drzemki. Może podświadomość próbuje mnie zaślepić, czy co? Jednak nie. To ona. Najprawdziwsza ona. Przerażona...
Poświęciła się dla mnie – rzuciła wszystko i przyleciała tu. Zależy jej... Aczkolwiek... Który geniusz jej o tym powiedział? Czyżby Tande, który... Tak, to sprawka Daniela. Jednak ma łeb na karku.
- Spieprzyłem to wszystko... Na najbliższe dwa miesiące jestem skazany na to - jęknąłem, głową wskazując na gips, który miał chronić moją nogę przez najbliższe tygodnie. - Jak mamy uciec?
Kobieta westchnęła ciężko, zajmując miejsce tuż obok mnie.
- Teraz się tym przejmujesz, tak? - siliła się na spokojny ton, ale widziałem, że zaraz pęknie. Zdenerwowało ją to. - Wiesz, co przeżywałam, jak Daniel powiedział mi, że upadłeś na treningu?
- Maren...
- Bałam się o Ciebie, idioto - wyszeptała, nachylając się nade mną. Jej oczy nieprzerwanie trzymały kontakt z moimi... Bała się. Bała się o mnie. - Bałam się, bo mówiłeś, jak bardzo ten sport jest niebezpieczny, a Ty teraz chcesz się zamartwiać tym pieprzonym ślubem?!
Musiałem załagodzić jakoś tę sytuację. Skoro mam uszkodzoną nogę, to muszę działać inaczej... Trochę się uniosłem, aby mieć ułatwiony dostęp do jej ust. Od razu się poddała i złagodniała, a jej dłonie oplotły się wkoło mojego karku.
Pomimo tego wybuchu namiętności czułem, że coś w niej nadal siedzi. I to nie tylko złość, bo bagatelizuję coś tak ważnego jak zdrowie. Podobno kobiety są wszechwiedzące, ale... Nie wiedziała. Chyba nie docierało do niej to, jak bardzo ją kocham.
- Bałam się, bo Cię kocham - powiedziała mi to w usta. Po tych słowach poczułem się... Boże, nie jestem w stanie określić tej euforycznej mieszanki we mnie. Przy czymś takim ścisk żołądka i serce walące jak dzwon się chowa, naprawdę. - Nie chciałam nawet myśleć o tym, że stało Ci się coś poważnego...
Cofnęła się, gładząc mnie po policzkach. Jej oczy błyszczały, a wargi krzywiły się ku górze w delikatnym uśmiechu.
To, że ją kocham jest za oczywiste. Już od samego początku naszej znajomości czułem coś więcej. Coś, przed czym się broniłem – przecież ona zdecydowała, że rozstanie będzie dla nas czymś o wiele lepszym. Oczywiście, że wtedy kłamała, potrzebuje mnie, tak samo, jak ja jej...
- Maren... Też Cię kocham... Kocham, jak wariat - złapałem jedną z jej dłoni w swoją, podtykając sobie pod usta.
w końcu oboje to przyznali, co nie? niby tacy dorośli, ale o uczuciach to żodyn godoć ni umie :v
na pewno każda z Was tak się szczerzyła, czytając ten rozdział XD ten uśmiech to miód na serce!🌸💜 |
Wspaniały rozdział. Czekam na kolejny ;)
OdpowiedzUsuńJestem :)
OdpowiedzUsuń"żodyn godoć ni umie" - skąd Ty siostro jesteś? :D
Mniejsza o to.. żodyn czy nie, wreszcie to się stało! To było naprawdę piękne.. on na tym łóżku, ona przerażona do niego przybiegła.. ach! Bajka!
Pomimo tego, że kontuzja jest naprawdę paskudną kwestią, to bardzo podobał mi się ten rozdział! Rewelacyjnie to wszystko połączyłaś :)
Czekam na następny!
Buziaki ;**
Bardzo fajny rozdział ale szkoda że nic poważniejszego się mu nie stało :D
OdpowiedzUsuńJakie to cudowne ❤❤❤
OdpowiedzUsuńW końcu się przyznali *.* i tak jak mówisz XD niby dorośli a jednak dupa XDDDD
Piękne ❤❤
Czekam na kolejny <3
Buziaki ;**
Melduję się!
OdpowiedzUsuńKochana, rozdział jest genialny! Jak ty to robisz, że przyklejam się bez opamiętania do tego monitora, co? *.*
Końcówka mnie totalnie rozbroiła. W ogóle, cieszę się, że Maren do niego przyszła, że mu wszystko powiedziała. Chyba w lepszym momencie tego zrobić nie mogła :)
Szkoda mi strasznie Kennetha, taka kontuzja do nic przyjemnego. Oby szybko się z nią uporał. Ma dla kogo :)
Weny, buziaki :**
oooo ♥
OdpowiedzUsuńpowiedzieli to sobie, jaram się jak nie wiem co :D
szkoda mi tylko pana Gangnesa, ta kontuzja... Ale jestem pewna, że szybko się z tego podniesie. Ma przecież dla kogo :)
Ściskam ;*
no w r e s z c i e sobie to powiedzieli, wreszcie ♥♥♥
OdpowiedzUsuńugh, no ale ta kontuzja...miejmy nadzieje ze szybko z tego wyjdzie!
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :D myślę, że Tande pomoże Maren uciec od ślubu...no przecież chyba pomoże przyjacielowi? :D jak dobrze, że w koncu padły te słowa, zakochani są wspaniali <333 czekam na kolejny, pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńNo w końcu! Ileż można było na to czekać? :D
OdpowiedzUsuńMyślałam, że się nie doczekam XD :3
Teraz oby byli szczęśliwi razem! :* I żeby śluba nie było, a najlepiej to żeby był, ale ich! :D
Czekam na kolejny! :*