czwartek, 19 stycznia 2017

Dziewiętnaście

Błagałam los i Najwyższego, aby ten tydzień trwał jak najdłużej się dało. Nie chciałam tego weekendu, nie chciałam jechać do rodziców.
Branda widziałam tylko przez jakieś dwie minuty, kiedy w poniedziałek przynosił mi tygodniowe zwolnienie. Spojrzał się na mnie z taką...pogardą, tak jakby połączoną z nienawiścią. Oh, chciał, abym poczuła się jako ta zła, tak? Coś mu nie wyszło. W papierze, jaki mi dał, było zawarte, że powodem urlopu jest choroba. Choroba, tak? Chyba umysłowa, bo po jego wyglądzie nie było jej widać.
Popołudnia w większości spędzaliśmy razem, chyba aż raz towarzyszyli nam jego znajomi, których sama zaczynałam lubić. Przy nich też nie musiałam udawać kogoś zupełnie innego, mogłam być zwykłą Maren, która uwielbia gotować i posłuchać głupich żartów umysłowych gimnazjalistów.
Piątkowe popołudnie poświęciliśmy na pakowanie się  ja do rodziców, a Kenneth na obóz... To będą naprawdę długie 12 dni.

Wieczorem wybraliśmy się do kina i na kolację... Noc po tym była możliwie najlepsza, aż szkoda było w sobotę rano wracać do rzeczywistości! Aczkolwiek niestety, są przyjemności, są też obowiązki...
Teraz jechałam do rodziców. Starałam się ignorować rosnący we mnie strach i to, co niebawem nadejdzie. Nie rozmawialiśmy na temat mojego ślubu, co trochę mnie niepokoiło... Ale ufam mu i mam nadzieję, że nic się nie zmieniło... 
Markus, lokal rodziców, wziął moją walizkę i zaprowadził do salonu, gdzie siedzieli już wszyscy domownicy i...Brand. Odetchnęłam ciężej, podchodząc do rodziców. Sztucznie przywitałam się z nimi, zajmując miejsce tuż obok mamy.
- Skoro Maren już przyjechała, to możemy się z Brandem zbierać - obwieścił tato, na co spiorunowałam go wzrokiem. 
- Zostawiamy Was same i jedziemy do Oslo na taki typowo męski weekend - wyjaśnił mój narzeczony, a ja, gdybym mogła, to zaczęłabym skakać z radości. Lepiej być nie mogło! 
Kiedy moi rodzice się żegnali... Widziałam w nich coś podobnego do tego, co jest między Valskraa, a mną. Jakby ich małżeństwo nie było szczęśliwe... Może na siłę próbowałam to znaleźć? 

- Maren, skarbie - zaczęła Yvonne, chwytając moją wolną dłoń. Właśnie pisałam skoczkowi, że będę sama z mamą i nie musi się martwić Brandem. - Chciałabym z Tobą porozmawiać. Tak szczerze.
Zlękłam się. Szczerze? Jak, skoro sama pchała mnie w jego ramiona? 
- Tak? 
- Jesteś szczęśliwa z Brandem? - spytała łagodnie, uważnie się mi przyglądając, jakby chciała się czegoś doszukać. 
- Tak, dlaczego pytasz? 
- Bo... - zawahała się i przez dłuższą chwilę nic nie mówiła. - Maren, ja nie chcę, żebyś popełniała ten są błąd, co ja. 
Mamo? Zerknęłam na nią przestraszona. Błąd? Jaki błąd? 
- Mamo, co Ty mówisz? 
- Czyli widzę, że nasza gra była świetna - mruknęła sama do siebie. Gra? Czyli... - Kochałam innego. Nadal go kocham, podobnie jak on mnie... A małżeństwo naszego ojca od dwudziestu ośmiu lat jest na papierze. 
Wybałuszyłam oczy, a kobieta uśmiechnęła się przez łzy. Zrobiło mi się jej tak bardzo szkoda.. Ale z drugiej strony... Dlaczego się męczy? 
- Pewnie chcesz wiedzieć, dlaczego nie związałam się z tym mężczyzną, którego kocham, prawda? - niemrawo zatwierdziłam. - Bo wpadłam z Peterem. Zdradziłam go z Twoim ojcem. Potem sprawy potoczyły się w ekspresowym tempie, a Twoi dziadkowie zorganizowali szybki i huczny, jak na tamte czasy, ślub. 
Poczułam się winna.
- Gdyby nie ja... - szepnęłam płaczliwie. Gdyby nie ja, wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. 
- Nie! - gwałtownie zaprzeczyła, zaciskając moje dłonie. - Nawet tak nie myśl! To tylko i wyłącznie wina  rodziców Petera i moich. Gdybym urodziła jako panna, albo gdybym na weselu miała widoczny brzuch... Twoi dziadkowie byliby na językach, a oni chcieli tego uniknąć. 
- Jak zdradziłaś...? 
- Twojego ojca znałam właśnie dzięki Lukasowi. Przyjaźnili się, byli dla siebie jak bracia, których żaden nie miał. Wspólna znajoma zrobiła w domu imprezę, dużo wódki i innych używek... I stało się. Lukas byłby w stanie mi to wybaczyć, zresztą to zrobił... Ale ja nie umiałam sobie tego wybaczyć. Zrobiłam to po prawie dwudziestu latach. Dzięki niemu... Nigdy nie kochałam Twojego ojca, a on nie kochał mnie. Dlatego się pytam, czy jesteś obecnie szczęśliwa.. 
Pora na szczerość z mojej strony. Pora powiedzieć prawdę... To moja mama, nie zrobiłaby tego tylko po to, aby wycisnąć ze mnie potrzebne informacje, prawda? Mimo tego, jak bardzo Valskraa ją omotał... 
- Kiedyś byłam. Kochałam go, ale... Nie wiecie, jaki on jest naprawdę - przerwałam na chwilę. 
- Słyszałam o tym, że zrobił awanturę na balu - zdębiałam. Co mogła jeszcze usłyszeć o tym balu? 
- Mniejsza z tym balem. On mnie...zdradza. Od dwóch lat, jak nie dłużej. 
- Dlaczego z nim jesteś? Przecież czasy się zmieniły. 
- Nie chciałam Was zawieść. Wiedziałam, za kogo macie Branda, jak bardzo wywierał na Was wrażenie, jak się o nim wypowiadaliście... - na końcu załamał mi się głos. 
- Kochanie, nie jesteśmy Twoimi dziadkami, dziś wszystko wygląda inaczej, nie widzisz? 
- To dlaczego Ty się nie rozwiedziesz? 
- Za moich czasów było, że za kogo się wychodzi, to z tym jest się do końca. To jeden z powodów. 
- Są jeszcze inne? - niechętnie mi zatwierdziła. 
- Twój ojciec nie chce dać mi rozwodu. Wiem dlaczego. Gdybym była na jego miejscu, miała tak bardzo wystawne życie... Też bym nie chciała od tego odchodzić. 
Zamilkłyśmy na chwilę. Stałyśmy w salonie, trzymając się za ręce. Obie się rozmazałyśmy, popłakałyśmy... Ale byłyśmy w tej samej sytuacji. Z tą różnicą, że u mnie da się z niej wyjść... 
Na ziemię sprowadził nas telefon. W sumie dwa, bowiem i do mnie, i do mamy ktoś dzwonił. 
- To Lukas -  zachichotała. Tak szczerze. A do mnie... Kenneth. Bo któż inny? 
~ Błagam, nie strasz mnie ~ odetchnął z ulgą, kiedy tylko odebrałam. 
- Rozmawiałam z mamą, przepraszam - kobieta się uśmiechnęła, stając obok mnie. - Odezwę się później. 
Odsunęłam telefon od ucha. 
- Męski głos? - uniosła brew ku górze, a ja się zarumieniłam. - Czyżby był ktoś, przy kim faktycznie jesteś szczęśliwa? - zatwierdziłam, a ona uśmiechnęła się promiennie.



taram, nadal szczęście :D nie no, chyba trochę się to jeszcze utrzyma. nie wiem, ile, bowiem muszę ogarnąć moją wenę, bo mam tu cztery posty do przodu...
ps. stanie się coś, co miało też miejsce w rzeczywistości, dokładniej w czerwcu, co dotyczy Kennetha... także miejcie na uwadze ten fakt, zanim za tydzień będziecie chciały się wybrać na mnie z toporami ;) :D
PS. dziś jestem z racji tego, że jutro mam popołudniu jazdę i nie wiem, czy dodam ten rozdział po niej, bo zawsze potem najchętniej to idę w kimę XD

Manchmal wünsch' ich, du wärst hier - nowe ff już ruszyło! ;) 

5 komentarzy:

  1. nadal szczęście i tak ma już pozostać! proszę tego nie psuć :<
    czekam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Melduję się!
    Rozdział tradycyjnie cudny ^^ Wybacz, ale chyba nigdy nie znajdę powodu, żeby u ciebie narzekać. No chyba, że sama go dostarczysz :D
    Właśnie, nadal jest pięknie, nadal szczęście trwa w najlepsze i tak ma zostać. Nawet nie próbuj tego psuć, chociaż znając ciebie zaraz coś wymyślisz i się skończy sielanka xD
    Czekam, ślę wenę!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak samo jak Anette, nawet jakbym chciała to nie mam do czego się przyczepić ;)
    Cudowny <3
    Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem :)
    Standardowo przepraszam, że tak późno, no ale.. sama wiesz, wyjazdy, wyjazdy i wyjazdy :)
    Kurczę.. takiego obrotu sprawy to ja się nie spodziewałam. Matka, która dokładnie wie, co czuje jej córka.. z jednej strony fajne, z drugiej nie. Maren powinna odwołać ten ślub. Przecież to nie ma sensu.. im wcześniej, tym lepiej. Skoro ma poparcie w matce (ma?) to tym bardziej.
    No nic.. czekam na kolejny rozdział i właśnie idę do Ciebie z siekierą, toporem czy tam ciupagą.. jak wolisz! :D
    Buziaki ;**

    OdpowiedzUsuń