Teraz lecę tą ulicą
Zatrzymam to wesele
Nieważne, co się dzieje
Widzę Ciebie i go
Nie rób tego, proszę Cię
Nie mów "tak"
Możemy razem uciec
Nie rób tego, nie rób tego
(Teesy - Hochzeit - piosenka, oryginalny tekst)
Biegłem jak najszybciej mogłem, aczkolwiek miałem wrażenie, że to i tak było zdecydowanie za wolno. Czułem się jak w jednym z tych koszmarów, kiedy uciekasz przed oprawcą, a on niemal siedzi Ci na ogonie, brrr, najgorsze uczucie, jakie istnieje.
Biegłem do kościoła. Zamykającego się przede mną kościoła.
Krzyczałem, wołałem, żeby nie zamykali przede mną bramy. Miałem do tego nie doprowadzić! Ten dzień nie mógł mieć takiego zakończenia! Miałaś za niego nie wychodzić!
Naparłem całym ciałem na bramkę, a ta ani drgnęła. Zacisnąłem dłonie na dwóch prętach, próbując siłą je rozsunąć... Bezskutecznie.
Zakląłem, czując ogarniającą mnie bezsilność. Oparłem głowę o jeden z metalowych drągów, niemal rozgryzając wargi. Obiecałem Ci, że ochronię Cię przed tym błędem. Nie dotrzymałem tego słowa...
Wrota budynku się rozwarły, a moje oczy skupiły uwagę na dwóch postaciach, które się wyłoniły z wnętrza. Pierwszą z nich byłaś Ty. Twoją twarz przeszywał grymas bólu... Tak bardzo tego nie chciałaś... Tak bardzo cierpiałaś, a ja nie potrafiłem na to nic zaradzić...
Obudziłem się zlany potem, ciężko oddychając. Byłem w swoim mieszkaniu, w swoim łóżku, a do wesela Maren jeszcze był czas... A ona była obok mnie. Bo to ona leżała na miejscu obok, które do niedawna zajmowała Stine. Bezpieczna, z dala od tego kretyna.
Wpatrywałem się w jej twarz, jej ciało opatulone cienką kołdrą... Chciałbym się przy niej budzić każdego dnia, chciałem ją chronić przed dosłownie wszystkim. Jednakże... Mimo tego, co mówiła, to nie jest takie łatwe. Na drodze stoi..dosłownie wszystko. Nasze pochodzenie, podejście do życia... I on. Jak z tymi dwiema pierwszymi sprawami da się zwalczyć, to z tą ostatnią nie. Nie po tym, co usłyszałem.
Westchnąłem ciężko, przekręcając się na drugi bok. Środek nocy, a ja znów zaprzątam sobie głowę zbyt wieloma myślami.
Obudziłem się pierwszy. Ta noc nie była zbyt przyjemna - słabo spałem, często się budziłem i zdecydowanie zbyt mocno się wierciłem. Aż dziw, że Maren tego nie słyszała! Ta to ma mocny sen...
Przez okno wpadały promienie słońca. W końcu zbliżało się lato, a co z tym idzie - niedługo rozpoczną się przygotowania do letniego sezonu. Powinienem ją uświadomić, że niebawem nasze spotkania staną się jeszcze rzadsze... Oh, to nie może się skończyć tak, jak w przypadku Stine, że będzie wytykać mi to przy każdej lepszej okazji.
Wspierałem głowę na lewym przedramieniu, obserwując jej spokojną, pogrążoną we śnie twarz. Oddychała miarowo, obejmując ramionami kołdrę. Jej lewy policzek delikatnie unosił się ku górze, przez co... Odpłynąłem tak bardzo, że przegapiłem moment, kiedy otworzyła oczy.
- Długo mi się tak przyglądasz? - usłyszałem jej melodyjny głos. Uśmiechnęła się, podobnie jak ja.
- Wystarczająco długo, żeby uwierzyć, że jesteś bezpieczna.
- Nie musisz się martwić - dotknęła dłonią mojego policzka. Odetchnąłem ciężej, zatracając się w jej dotyku. Za każdym razem czułem się, jakby jej dłoń pierwszy raz mnie dotykała.
- Ale nie umiem tego nie robić - wymamrotałem, kiedy ta przysłoniła mi usta.
- Kenny - westchnęła cicho. - Brand na pewno za szybko nie wróci do domu, a później widzimy się z moimi rodzicami. Wtedy też nic mi nie zrobi.
- A później?
- Pamiętaj, że tam mieszkamy nie tylko my, ale też nasza służba - wow. Służba? Ja... Pod żadnym względem nie umywam się do jej świata. No chyba że jako jej lokaj. - Nie musisz się martwić, naprawdę - powtórzyła.
- Wiesz, że nie jest to takie łatwe... - moje udręki przerwały jej usta, napierające na moje. Nie byłem w stanie się im oprzeć... Chociaż w sumie może nie chciałem?
- No, chyba Cię przekonałam - jeszcze złożyła na nich szybkiego całusa, po czym usiadła na materacu. - Obiecuję, że jeśli coś będzie się działo, to powiadomię Cię o tym jako pierwszego.
- Często marzyłam o tym, żeby mieć możliwość robienia wszystkiego samemu - zaczęła, kiedy pomagała mi przygotować śniadanie, jakim była owsianka z owocami. - Ale rodzice zawsze mi bronili, mówiąc, że od tego mamy ludzi. Cóż, nie słuchałam ich i zawsze kiedy mogłam, to starała się pomagać Astrid, znaczy się naszej kucharce. Nawet jeśli ta kategorycznie mi tego broniła.
- Wiele osób pewnie chciałoby się z Tobą zamienić... - mruknąłem, krojąc banana i jabłko.
- Jeśli chcą, to proszę, nawet im zapłacę. Takie życie mnie dusi, wiesz? Wiele bym oddała, żeby żyć jak zwykły średniak, bez tej całej otoczki, bez konserwatywnej postawy rodziców...
Zamilkła, a ja nic nie byłem w stanie odpowiedzieć. Oderwałem wzrok od deski do krojenia, spoglądając na nią. Stała do mnie tyłem i chyba zalewała wrzątkiem kubki z kawą.
- Gdybym byłą u siebie, to Astrid chciałaby mnie w tym wyręczyć - uśmiechnęła się kwaśno, stawiając jedno z naczyń tuż obok mnie. - Uważaj, bo się skaleczysz - odsunęła moją dłoń od deski. - I nie krój tak dokładnie, chyba nie chcesz jeść papki.
- Dobrze, pani szefowo - zaśmialiśmy się, a ja dorzuciłem owoce do posiłku.
Chwilę jeszcze rozmawialiśmy w trakcie jedzenia o jej obecnym życiu. W sumie to mówiła wady takiej egzystencji. Czyli jednak mogłem mieć szanse, skoro chciała się uwolnić od tego wszystkiego... Oh, jest jeszcze nadzieja.
- Kenny, nie masz może przypadkiem jakiś luźniejszych ubrań dla kobiet? Nie żebym miała coś przeciwko tej koszulce, ale jakoś muszę wrócić do domu... No a tej sukienki już nie wciągnę.
Zmarszczyłem brwi, po czym skierowałem się do sypialni. Jeśli dobrze pamiętam, to coś jeszcze zostało... Stine nie spakowała rzeczy, jakie były w koszu na brudną bieliznę, a ja w trakcie tamtego tygodnia je uprałem. W sumie nie ja, tylko pralka, ale musiałem je wrzucić do niej.
Wyciągnąłem z szafy jeansy i koszulkę, jaka należała do mojej byłej narzeczonej.
- Chyba macie ten sam rozmiar, więc powinny pasować - podałem je kobiecie, a ta w podzięce złożyła szybkiego buziaka na moim policzku.
- Zaraz się przekonam - mruknęła, chichocząc, po czym zniknęła w łazience. Wyszła z niej po chwili, i jak się okazało miałem rację.
- Z rodzicami jestem umówiona na późne popołudnie, a teraz jest w miarę wcześnie... Możemy to wykorzystać - przygryzła wargę, zarzucając ręce na moją szyję. Moje ciało przeszedł dreszcz przyjemności. Oh, jak ona na mnie działa! - Trajkotałam Ci przez całe śniadanie... Pora na rewanż!
dziś jestem tak późno, bowiem niedawno wróciłam do domu - mam jazdy, także... ;))
a kto to tu jest z nami? *-* |
przeczytałam początek i omal zawału nie dostałam!!! Uf jak dobrze, że to tylko sen był :D Kenny musi coś wymyślić, żeby tego ślubu nie było, oj musi!
OdpowiedzUsuńczekam na kolejny, pozdrawiam :*
O Matkooo a już myślałam, że to serio wesele Maren! I że Kenny wbiegnie do kościoła krzycząc "nie zgadzam się"!! Hahah. Oni są tacy szczęśliwi razem, muszą to jakoś połączyć!
OdpowiedzUsuńJa tu przeżywam, a tu zwykły sen... No wiesz! Ja mam nadzieje, że do tego ślubu nie dojdzie, bo inaczej to i tak się rozwiodą XD
OdpowiedzUsuńMasz ich połączyć, sama nie wiem jak, ale Ty coś wymyślisz! :D
Czekam na kolejne rozdziały kochana! :*
Melduję się!
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, to już chyba tradycja ^^
Jejku, początek po prostu przyprawił mnie o mały zawał. A to tylko sen... nie godzi się kochana tak straszyć czytelników :D
Mam nadal nadzieję, że to tego ślubu nie dojdzie. Kenny musi coś wymyślić, nie ma innej opcji!
Czekam i ślę wenę!
Buziaki :**
Ojjj ten Kenny nam wpadł po uszy! <333333333
OdpowiedzUsuńStaraj się, staraj! ❤
Cudo <3
Czekam :))
Buziaki :*
BOŻE NIE, TEN POCZĄTEK...
OdpowiedzUsuńModlę się w duchu, żeby jednak nie doszło do tego ślubu, nie może ;;-; Kenny musi coś wymyślic, i to jak najszybciej ;;
czekam <3
Jestem :)
OdpowiedzUsuńI kurczę.. na wstępie przepraszam, że dopiero dziś, ale.. zapomniałam. Na serio :O
Wybacz! Nie wiem, jak to się stało :(
Ale przeczytałam i.. miałam mini zawał. Chcesz mnie wysłać na tamten świat?!
Już tu się cała spociłam, a tu nagle.. sen. No pięknie.. :)
Czekam Kochana na kolejny rozdział. Obiecuję, że będę w miarę na czas.
Jeszcze raz serdecznie przepraszam ;**
Buziaki ;*