piątek, 16 grudnia 2016

Czternaście

Słuchałam z zapałem o tym, jak Kenneth opowiadał mi o swoim zajęciu, jakim są skoki narciarskie. O tym, jak pasję można przekształcić w zarobek. Wspomniał też o tej gorszej stronie tego zawodu i nie, nie mówię tu o kontuzjach...
Poza tym mogłam się przekonać, jak wrażliwą osobą jest. Jak z każdym jego słowem coraz bardziej się zauroczałam...
- Skoki narciarskie są bardzo niebezpieczne. I to nie tylko dlatego, że podczas skoku możesz źle wylądować, może Cię zwiać, czy cokolwiek innego... Częste wyjazdy powodują rozwiązanie relacji... Nie zawsze, ale to w miarę częste przypadki.
Przez chwilę milczeliśmy, co wykorzystał na zaspokojenie pragnienia chłodną kawą. Poprawiłam się na kanapie, wolną ręką dotykając jego ramienia. Te słowa dały mi do myślenia. Naprawdę...
- Między Stine a Tobą... - urwałam, kiedy poczułam jak mięśnie przedramienia się napięły. - Przepraszam.
- Nie masz za co - splótł nasze palce razem, podsuwając je pod swoją twarz. Cmoknął je, wpatrując się we mnie. - I tak, mówiłem Ci, że przez moje częste wyjazdy.
- Powiedziałabym, że mi przykro z tego powodu, ale... - zaśmialiśmy się.
- Jest prawie dobrze - szepnął, przysuwając się jeszcze bliżej. Prawie dobrze... Przymknęłam powieki w momencie, kiedy jego ramiona zacisnęły się wkoło mojego ciała.
Do osiemnastego czerwca został jeszcze miesiąc, a strach związany z tym dniem osiągał swoje apogeum... Nie zauważyłam nawet, kiedy moje ciało zaczęło się trząść, a z warg począł wydostawać się urywany oddech.
- Maren... Nie dopuszczę do tego, słyszysz?
Chciałam w to wierzyć. Ale po tym, co działo się wczoraj... Miałam wrażenie, że będzie jeszcze gorzej.

- W sprawie tego, co się wczoraj działo, to jeszcze przeprowadzimy poważną rozmowę - ton Branda był zimny...niesamowicie zimny. Jak nigdy. Zadrżałam.
- Tak samo, jak w sprawie tej szmaty, u której dziś spałeś.
Uśmiechnęłam się chytrze, spoglądając wprost na niego. Nie tego się spodziewał. Zawsze byłam tą płaczliwą... Do teraz. Miarka się przebrała, a kiedy mam szansę, żeby się uwolnić... W dodatku przy jego pomocy... Nie wiem, jak chce to zrobić, ale mu ufam. Ufam, że mi pomoże. Może nasza znajomość nie jest tą normalną, ale liczę, że gdy to wszystko minie, to także nasze relacje się unormują...
Nie wiedział, co i jak może mi odpowiedzieć. Zagięłam go.
Tę jakże interesującą krótką wymianę zdań przerwał ruch w salonie, jaki zwiastował pojawienie się moich rodziców. Poprawiłam materiał bordowej sukienki, w jaką się przebrałam tuż po powrocie do willi.
- Mamo, tato! - zawołałam, starając się brzmieć na szczęśliwą córeczkę. Szczęśliwa byłam, ale wiadome, że nie z powodu ich wizyty. Tak samo, jak z tego, że mój ślub zbliża się wielkimi krokami.
- Yvonne, Peter! - do tejże scenki dołączył się ich przyszły zięć. Chciało mi się śmiać, naprawdę.
Kiedy mama mazała moje policzki czerwoną szminką, mężczyźni wymieniali uprzejmości.
- Promieniejesz, kochanie! - szepnęła, w sumie pisnęła, mi wprost do ucha. Promienieję, tak? Ciekawe, czemu...
- Naprawdę? - uśmiechnęłam się. Ciekawe, ile w tym zasługi skoczka...
- Widać, że związek z Brandem jest w jak najlepszym porządku - schwyciła moje dłonie, które wisiały w powietrzu. I mój dobry nastrój momentalnie zniknął. Dziękuję, mamo!
- Taa... Możemy już ruszać?

Późnym wieczorem byliśmy już sami. Myślałam, że ten dzień się nie skończy. A to wizyta u krawcowej i pokazanie fasonów sukien. A to wizyta w sali, wybór detali takich jak wystrój, rozmieszczenie stołów, przydzielenie gości, wybór menu...
Moi rodzice cieszyli się i przeżywali to o wiele bardziej niż ja. Brand starał się pokazywać, że się cieszy, a ja? Nawet nie udawałam. Myślami byłam przy tych wszystkich chwilach w ciągu ostatniego miesiąca, kiedy byłam...szczęśliwa. Tak szczerze szczęśliwa.
Czułam na ciele dreszcze, kiedy wyobraźnia podsyłała mi obrazy, kiedy mnie dotykał, czy całował. Na twarzy pojawiał się delikatny uśmieszek wtedy... Chciałam znów go zobaczyć, chciałam nadrobić te wszystkie dni, jakie straciliśmy z powodu mojego początkowego wyboru.
- Jak długo mnie z nim zdradzasz? - zaczął w miarę spokojnie, odrywając mnie od lektury. Patrzyłam się na niego, udając głupią, co wyraźnie go irytowało. - Kiedy Cię pytam, to odpowiadasz - warknął, zniżając się do mojego poziomu. Schwycił mnie za kark, przyciągając moją twarz do swojej. - W czym niby jest lepszy ode mnie?
- A te wszystkie szmaty, które obracasz za moimi plecami w czym są lepsze, co? Rozkładają nogi przed Tobą bez niczego, ale co poza tym mają Ci do zagwarantowania? Przecież nie dają Ci dachu nad głową i nie gwarantują wystawnego życia, jak ja - niemal nie splunęłam mu na twarz. Cóż, jeszcze posiadałam jakąś ksztę kultury.
- Ale pomyśl, komu uwierzą TWOI rodzice? Tobie, czy mi, jeśli dowiedzieliby się o tym, jak to wszystko wygląda?
- Puść mnie - próbowałam wyszamotać się spod jego uścisku, ale na marne; trzymał naprawdę boleśnie.
- Nigdzie się nie ruszysz - przygwoździł mnie swoim cielskiem do fotela, zaciskając drugą łapę na moich nadgarstkach. - Nikt Ci nigdy nie uwierzy.
Wyszczerzył się z wyższością, napierając na moje usta. Próbowałam z tym walczyć...nie chciałam tego, żeby chociażby na mnie patrzył. Nie chciałam jego bliskości...
- Może i nie jesteś jedyną kobietą w moim życiu, ale ja jestem Twoim jedynym facetem. Żaden inny lotnik, czy skoczek nawet Cię nie dotknie. Możesz sobie o tym najwyżej pomarzyć, kiedy ja będę się do Ciebie dobierał - wysapał mi na ucho, mocno gryząc jego płatek. Próbowałam poruszyć dłońmi, żeby chociażby spróbować się siłować, ale jego zacisk jeszcze się zwiększył.
Kiedy myślałam, że spróbuje to zrobić wbrew mojej woli... Wtedy ukojeniem okazał się jego telefon.
- Zabawę skończymy później... Skarbie.
Musiałam to wykorzystać... Miałam naprawę niewiele czasu.


nawet nie wiecie, jak miło jest wrócić do domu i umierać, haha. była nawet myśl, że dziś się nie zjawię, ale nie mogłam Was nie zostawić BEZ TEGO!😏

5 komentarzy:

  1. Jestem :)
    Niech ona ucieka! Ten Brand to taki sam gnój jak Alex u mnie.. jeju.. skąd tacy ludzie na świecie? To chore..
    Ale jest Kenneth! Jest o wiele lepszy dla Maren. Niech to wszystko się ułoży, no proszę..
    Czekam na kolejny rozdział!
    Buziaki ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Melduję się!
    Jejciu, kochana... co ty tutaj wyrabiasz w tym rozdziale, co? Nie podoba mi się taka końcówka, zdecydowanie.
    Mam nadzieję, że Maren się z tego wyrwie, że ucieknie od tego kretyna. Boże, dlaczego tacy podli ludzie chodzą jeszcze po tym świecie? Brand jest nienormalny i tyle...
    Ale wszystko się ułoży, prawda? Maren będzie z Kennym? Zasługuje na nią. Ona na niego też.
    Weny życzę i ślę buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  3. Urwe temu gnojowi jaja! Przysięgam! Grrr -.-
    Kenny *.* kolejny ideał z twoich opowiadań <3333
    Cudo ❤
    Czekam :**

    OdpowiedzUsuń
  4. Niech ktoś zabije tego Branda, nienawidzę typa no!!!! Biedna Maren... do ślubu nie może dojść! NIE MOŻE!
    Czekam na kolejny, pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Czuję kłopoty! I to duże! Brand wydaje się bardzo zaborczy... boję się o nią :( i on może skakać z kwiatka na kwiatek, a ona już nie... jak ja nie lubię takich męskich dziwek :( sory za wyrażenie xd niech tam Kenny działa!

    OdpowiedzUsuń