Ostatnie trzy dni były niesamowicie bardzo obfitujące w emocje. Dopracowywaliśmy ostatnie szczegóły dotyczące soboty. Dużo rozmawiałam z mamą, która starała się spędzać ze mną każdą wolną chwilę... Prócz niej byłam w towarzystwie Daniela i jeszcze jednego z jego kolegów, który miał pomagać przy akcji „Powstrzymać Wesele”, jak to razem wymyślili.
Wsparcie ze strony chłopaków było czymś... dziwnym, zważając na to, jacy są z natury. I na to, że nie szczędzili sobie jednoznacznych tekstów związanych z obecnym stanem Gangnesa. Na ich szczęście byłam taka łaskawa, że nie poskarżyłam się Kenny'emu i w miarę spokojnie słuchałam tych idiotyzmów, jakimi często się raczyli.
- To ja już wiem, czemu tak się załatwił - mruknął po cichu Philip do Daniela. Tak cicho, że słyszałam każdą, absolutnie każdą, głoskę, jaką wypowiedział.- Dziwisz się? Gdybym wcześniej na nią trafił, to skończyłbym gorzej, byleby wiesz... - wybuchli śmiechem, który momentalnie ucichł w chwili, kiedy zjawiłam się w pomieszczeniu, niosąc tackę z mrożoną kawą. Ta cisza była istnym miodem dla moich uszu.- Z czego tak żartujecie? - spytałam, siadając na fotelu. Przerażeni skoczkowie rozglądali się po pomieszczeniu, byleby nie złapać ze mną kontaktu wzrokowego. Wiedzieli, że wszystko słyszałam, ale byli takimi tchórzami, że się do tego nie przyznają.
Przypominając sobie tę sytuację próbowałam podnieść się na duchu. Godzina „zero” zbliżała się nieubłaganie, chwila pojawienia się przyjaciół Branda w tym domu po mnie tak samo... Zaczynałam się bać, bo przez ostatnie dni było naprawdę cicho w sprawie z nim związanej. Ogarniało mnie przeczucie, że stanie się coś złego... Że zrobi wszystko, abym nie mogła uciec.
Mama przyglądała mi się z niepokojem. Stałam przed lustrem i patrzyłam się na suknię. Wciskając ojcu kit o ciąży dostarczyłyśmy z mamą kolejny powód, aby ten ślub się odbył. Peter nie rozmawiał o niczym innym, jak o wnuku, który tak naprawdę nie istniał. Czułam się podle, kłamiąc w tak poważnej kwestii.
Brand nie chciał dzieci, wręcz ich nie lubił. Ja walczyłam ze sobą od tamtego czasu, z zazdrością patrząc się na inne kobiety, które zajmowały się swoimi pociechami, czy też się ich dopiero spodziewały. Sama chciałam mieć swojego malucha, który jako jedyny gwarantowałby mi miłość bezgraniczną. Którego sama kochałabym jak najbardziej się dało. Niestety, nie dane jest mi być w tym stanie... I najpewniej nie będzie.
Odetchnęłam ciężej, kiedy kobieta położyła mi dłoń na ramieniu. Skinęła mi głową, a ja wszystko zrozumiałam – plan czas zacząć. Wielka limuzyna czekała na podjeździe. O jej bok stali oparci dwaj młodzieńcy. Cóż, Brand lubuje w takim towarzystwie... Wóz zawiózł nas prosto pod świątynię.
Przed kościołem widziałam Tande, który podobnie jak mama, tylko skinął mi głową, dając znak, że wszystko idzie dobrze. Oby tak było...
Brand czekał przed ołtarzem, gdzie miał złożyć przysięgę pełną kłamstw. Przecież mnie nie kocha, a ten związek miał tylko podnieść go społecznie i pokazać, kto tu rządzi. Nic dla niego nie znaczę, a on mimo to przed Bogiem chce przysiąc mi miłość po sam grób. Dobre sobie.
Mój ojciec nieprzerwanie się uśmiechał, prowadząc mnie przez długość nawy. Dyskretnie obserwowałam wszystkich zgromadzonych – czemu miałam wrażenie, że widzę zazdrość w oczach innych? Czego mi zazdrościli? Majątku? Pozycji społecznej? Branda? Gdyby tylko wiedzieli, jak to wszystko wygląda od środka to ich światopogląd momentalnie uległby zmianie... Ale tego się nie dowiedzą, przecież dom jest od prania własnych brudów, nie należy wywlekać ich na zewnątrz...
Zadrżałam, czując chłodną dłoń Valskraa chwytającą moją. Ogarnęło mnie obrzydzenie, kiedy jego wargi zetknęły się ze skórą. Jego wzrok spoglądał na mnie z niehamowaną pogardą... Jak ja mogłam kochać tego człowieka? Jak mogłam poświęcić mu cztery lata życia? Jak mogłam być tak ślepą idiotką? Dlaczego Kenneth nie stanął mi na drodze o wiele wcześniej?
Zasypywałam siebie pytaniami, na które znałam odpowiedź: musiało tak być. Musiałam się nacierpieć, aby otrzymać upragnioną nagrodę – szczęście i odwzajemnione uczucia.
W końcu nadeszła upragniona chwila – ksiądz zadał pytanie, które przerwało wiele ślubów.
„Jeżeli ktoś zna powód, dla którego ci dwoje nie mogą się pobrać, niech przemówi teraz, albo zamilknie na wieki”. Czułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi, w przeciwieństwie do nienaturalnie spokojnego Branda. Branda, który zaraz zostanie z niczym.
Wtedy to usłyszałam dziwny hałas, zamieszanie i masę wstrzymanych oddechów. Wszystko szło jak najbardziej pomyślnie.
- Ja znam powód! - wykrzyczał donośnie Tande, na co momentalnie się poderwałam i ruszyłam w stronę młodego skoczka. Gdyby nie to, że mam wprawę w biegu w szpilkach, to na pewno bym się wyłożyła w tym kościele. Jednakże to doświadczenie mnie przed tym uchroniło i w pełnej gracji opuściłam wraz z Norwegiem świątynię, pożegnana masą krzyków i innych takich, które nakazywały mi się zatrzymać.
Ulga, jakiej doznałam, nie da się opisać. Wszystko, co złe, ze mnie uleciało. Zostawiając go tam, skompromitowanego, poczułam, że wyrównałam nasze osobiste porachunki. Przegrał.
- Świetnie się spisałaś - oznajmił Daniel, kiedy otwierał mi drzwi od samochodu Philipa.
- Też ładnie krzyczałeś - zaśmialiśmy się, a Tande teatralnie się ukłonił.
- Szybko, szybko, czasu na gratulacje Wam starczy, a nie - poganiał nas Sjoeen. - Musimy zdążyć przed zbierającym się tłumem.
Daniel wślizgnął się za mną na tylną kanapę Jeepa, który jako jedyny umożliwił mi swobodne siedzenie w tej kiecce. Jeśli kiedykolwiek będę jeszcze organizować swój ślub, to wybiorę możliwie najprostszą.
Rosanna, dziewczyna Philipa, w swoim mieszkaniu pomogła mi się przebrać w coś luźniejszego. Niedługo potem znów byliśmy w drodze – naszym kierunkiem było Drammen, a dokładniej mój dom. Nasz dom. Miejsce, gdzie wraz z Kennethem zacznę wszystko od nowa.
Wtedy to też przypomniało mi się, że miałam zadzwonić do Gangnesa, który to wszystko przeżywał, najpewniej będąc sam. Musiałam go uspokoić. Szybko wybrałam jego numer, a on jeszcze szybciej odebrał.
- Wszystko poszło wręcz wybornie, kochanie - szepnęłam, w odpowiedzi słysząc jego odetchnięcie z ulgą.
wypowiem się przy epilogu, bo teraz nie mam żadnego pomysłu :\
Jestem :)
OdpowiedzUsuńNo! I taki przebieg sytuacji mi się podoba! Chłopaki spisali się na medal, Maren również.. ogółem wszyscy, którzy pomogli, moga być z siebie dumni. W końcu pomogli miłości, a to liczy się podwójnie :)
Z jednej strony nie mogę doczekać się epilogu, a z drugiej.. pewnie się popłaczę, że to już koniec :(
Siostro.. nie zostawiaj! Jak chcesz to możesz pożyczyć trochę pomysłów ode mnie :D
Buziaki ;*
Melduję się!
OdpowiedzUsuńO kurczaczki... no, powiem szczerze, rozdział pochłonęłam z zawrotną prędkością. Bardzo mi się podoba ^^
W ogóle, podoba mi się ta ich "praca zespołowa", bo chłopacy spisali się dosłownie na medal, jak najmocniej złoty :D Aż sobie wyobraziłam krzyczącego Daniela xD
Nie chcę tak bardzo tego epilogu, wiesz? Strasznie się związałam z tą historią :(
Buziaki :**
Chwała im za to :) udało się wszystko, w sumie bez problemów :)
OdpowiedzUsuńAle i trzeba mieć odwagę, by przyjść i tak krzyknąć hehe. Brawo Danny! Mam nadzieję, że im się ułoży jak najlepiej :*
Szkoda, że ta historia już się kończy :( Przepraszam, że mnie tyle czasu nie było :(
Zapraszam też do siebie na nowe opowiadanie o Norwegach :))
http://zcalego-serca.blogspot.com
Jakie piękności *.*
OdpowiedzUsuńTeraz bedo szczęśliwi <333333
Cudo ❤❤❤❤
I mają żyć długo i szczęśliwie :D
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny ;*